„- Czy czynnie uprawiasz sport? – takie pytanie był uprzejmy zadać mi ostatnio pewien bot w mediach społecznościowych na jednej z grup otwartych dla nadpobudliwych mamusiek.
Po zestawie odpowiedzi dostępnych w ramach ankiety od razu zorientowałam się, że to faktycznie była typowa sztuczna inteligencja, bo przecież ktoś z prawdziwym, rasowy ludzkim intelektem przewidziałby złożoność kobiecej natury i oprócz odpowiedzi „Tak” i „Nie” dopuściłby również klasyczne „Nie wiem”…
Nie chcąc botowi sprawić przykrości, a ponad wszystko pragnąc dołączyć do grona sfiksowanych kobiet w średnim wieku, wciąż naiwnie wierzących w powrót do dziewczęcej sylwetki jeszcze z czasów sprzed denominacji polskiego złotego, zaczęłam wnikliwie analizować każdy rodzaj swojej aktywności, rozkład zegara biologicznego, standardowy rytm dobowy, a nawet amplitudę nastrojów i silnie powiązany z nią syndrom PMS, by móc sympatycznemu skądinąd botowi udzielić jak najbardziej wiarygodnej odpowiedzi. Po chwili bez wahania kliknęłam „Tak”, a w pierwszym poście powitalnym napisałam:
Cześć. Mam 41 lat i uwielbiam sport. Na co dzień uprawiam:
1. Sprint. Każdy, kto widział mnie choć raz na trasie praca – szkoła w popołudniowych godzinach szczytu, wie, o czym mówię. Matki nie biegną. Matki zaginają czasoprzestrzeń.
2. Podnoszenie ciężarów. Dźwigam dużo i często. Najpierw trenowałam na dzieciach, potem zaczęłam regularnie podnosić ich tornistry pełne niezwykle istotnych rozmaitości. W ogóle uważam, że to popularna dyscyplina sportu – jestem niemal pewna, że statystyczna Matka – Polka ma nieco dłuższe ręce niż bezdzietny pierwowzór.
3. Siatkówkę. Tu warzywniak, tam spożywczy – każdego dnia zabawa w kwadrylion siateczek. Matki – sztangistki mają nieco łatwiej, bo łączą jednostki treningowe, ale reguły nie ma. Trening niemal codziennie!
4. Koszykówkę. W moim klubie wsady koncentrują się na dwóch najważniejszych miejscach: łazience z koszem na bieliznę oraz kuchni z koszem na odpadki. I z pełną odpowiedzialnością za swoje słowa mogę stwierdzić, że u mnie tylko ja trafiam za trzy punkty. Ba! W zasadzie w ogóle tylko ja trafiam.
5. Biegi przełajowe. Tu trening zwykle o poranku. Przy akompaniamencie okrzyku „Wstawać, zaspaliśmy!” przemieszczam się po mieszkaniu jak w ukropie, przeskakując ponad gratami rozrzuconymi przez współzawodników na koniec dnia poprzedniego. Jak uda się przetrwać ten trening, nic już tego dnia nie będzie w stanie mnie dobić.
6. Curling. Raczej rekreacyjnie niż wyczynowo. Raz w tygodniu, z mopem w dłoniach, pracuję nad ślizgiem. Czasami pokrzykuję dla dopingu.
7. Pływanie. Może domowa niecka trochę ciasnawa, ale przynajmniej trening za zamkniętymi drzwiami, bez deprymujących świadków. Trzydzieści minut dla zdrowia. Psychicznego zwłaszcza.
8. Gimnastykę artystyczną. Moja specjalność. A numer popisowy – efektowny szpagat pomiędzy tym co w pracy a tym, co w domu. I każdego dnia uspokajam sobie samą w duchu, że przecież się nie rozerwę.
Niestety nie mam żadnych osiągnięć medalowych, ale wciąż wierzę, że ktoś kiedyś doceni moje rezultaty.
Czy ktoś także uprawia ośmiobój nowoczesny?…
Witajcie, dziewczyny, dziękuję za przyjęcie mnie do grupy. ”.
c.d.n.